prostu odbija. Policjantom czasem też.
Zamówił samochód, zarezerwował pokój w hotelu, zebrał wszelkie informacje na temat tragedii w Bakersville i ruszył w drogę. – Jeden beznadziejny szeryf i dwoje niedouczonych funkcjonariuszy – mamrotał pod nosem, jadąc do domu po bagaż. – Dzieci zabijają dzieci, a oni nie mają nawet sekcji zabójstw, żeby zapanować nad tym bałaganem. Dobrze, że tam jadę, bo te prowincjonalne dupki pewnie robią pod siebie ze strachu. Palec zsunął się ze spustu. – Danny – szepnęła. Chłopak stał przed nią z oszołomionym wyrazem twarzy. W wyciągniętej prawej dłoni pewnie trzymał dwudziestkę dwójkę. Celował gdzieś w okolice kolan Rainie. Lewą ręką, opuszczoną bezwładnie, ściskał trzydziestkę ósemkę. Przez chwilę Rainie nie wiedziała, gdzie ma patrzeć. Nadal mierzyła do Danny’ego. Shep zrobił krok w jej stronę. – Stać! – krzyknęła, sama nie bardzo wiedząc, do którego z nich dwóch. Shep był wciąż uzbrojony i choć ufała mu jako przyjacielowi, nie mogła zapominać, że jest przede wszystkim ojcem. Gdyby uznał, że synowi coś grozi, albo gdyby Danny wpadł w popłoch... Rainie czuła, że sytuacja wymyka się jej spod kontroli. Nie wolno dać się ponieść nerwom. – Shep – zwróciła się do szeryfa, nie spuszczając oczu z chłopca. – Nic ci nie jest? – To jakaś pomyłka – przekonywał rozpaczliwie Shep. – Jedna wielka pomyłka. – Dobrze, ale na razie trzymaj ręce tak, żebym mogła je widzieć. – Rainie... Danny, posłuchaj mnie. Musisz odłożyć broń. Dobrze? Masz poruszać się bardzo powoli i położyć broń na podłodze. Danny nawet nie drgnął. Rzucał nerwowe spojrzenie to w jedną, to w drugą stronę. Niemal dawało się od niego wyczuć zapach panicznego strachu. Rainie uważnie przyjrzała się swemu jeńcowi. Miał na sobie czarne dżinsy, czarną koszulkę i białe sportowe buty. Chyba nie był uzbrojony w nic innego oprócz dwóch pistoletów, ale nie mogła mieć całkowitej pewności. Dzieciak pochodził z domu pełnego różnych okazów broni palnej i Rainie wiedziała, że Shep zaczął zabierać go na polowania, gdy tylko syn nauczył się chodzić. – Danny – powtórzyła już bardziej rozkazującym tonem. – Policzę do trzech, a potem położysz broń na podłodze. – Rainie... – Zamknij się, Shep. Danny, słyszysz mnie? – On niczego nie zrobił! – Zamknij się, do cholery jasnej, albo też będziesz zaraz wąchać podłogę! Shep zamilkł, ale było już za późno. Twarz Danny’ego przybrała dziki wyraz, zaczęła mu drżeć ręka. Położyła palec na spuście. Na wszelki wypadek. – Danny – powiedziała głośniej. – Danny, słyszysz mnie? Chłopiec nieznacznie zwrócił twarz w jej stronę. – Pewnie jesteś trochę zdenerwowany, co, Danny? Kiwnął głową. Teraz już trzęsły mu się obie ręce. – Chyba chciałbyś, żeby to się już skończyło, Danny. Ja na pewno bym chciała. Powiem ci, co zrobimy. Policzę do trzech. Powoli położysz broń na podłodze i na mój znak kopniesz spluwy do mnie. Potem po prostu kładź się na brzuchu i rozłóż ręce i nogi. Tylko tyle Danny. Wszystko będzie w porządku. Danny milczał. Jego wzrok spoczął na martwych dziewczynkach leżących z wyciągniętymi ku sobie rękami, potem przesunął się na zwłoki nauczycielki. Wątłym ciałem chłopca wstrząsnął silny dreszcz. Chryste, chyba spróbuje się wymknąć. Popełnić samobójstwo lub sprowokować ją, żeby go zastrzeliła. Rainie nie wiedziała, co dzieciak wybierze, ale rezultat tak czy owak byłby przerażający. Kolejny trup. Kolejne martwe dziecko. Jezu, nie. – Danny! – W jej tonie brzmiało błaganie. Ale było już za późno. Chłopiec podniósł prawą rękę.