zatłoczone ulice okolicy Dworca Wiktoria.
— Proszę, belle-mère, nie zapominaj, że od tej chwili nawet kiedy będziemy same, musisz zwracać się do mnie „Riley”. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś nas przypadkiem usłyszał. — Oczywiście, postaram się zapamiętać — powiedziała lady Rothley. — Przynajmniej pierwsza litera jest taka sama, jak w prawdziwym nazwisku. Tempera uśmiechnęła się, gdyż usłyszała to, co sama właśnie wymyśliła. Uważała, że błędem jest maskować się w sposób zbyt wyszukany. Nazwisko „Riley” niewiele różniło się od „Rothley”. Wybrała je, gdyż przypomniał jej się jeden 27 ze wspaniałych siedemnastowiecznych portretów pędzla Rileya, który zauważyła w Galerii Narodowej, spiesząc przez sale wystawowe do biura sprzedać rysunek Dürera. Pamiętała też, że wisiało tam co najmniej piętnaście innych dzieł tego mistrza. Dorożka zatrzymała się przed dworcem. — Pójdę po bagażowego, milady — powiedziała Tempera do lady Rothley. Wysiadła pierwsza, skinęła na bagażowego, który czekał w pobliżu, i dopilnowała zdejmowania kufrów z dachu dorożki. Po chwili na stopniach pojazdu pojawiła się lady Alaine ujmująca urodą i bezradnością. Niemal natychmiast pospieszył ku niej lokaj w liberii w barwach Chevingham. Uniósł ozdobiony kokardami kapelusz i skłoniwszy się nisko zapytał: — Szanowna pani zechce wybaczyć. Czy jest pani gościem jego wysokości, księcia Chevingham? — Jestem lady Rothley! — Zechce pani pójść za mną, milady. Proszę nie martwić się o bagaż, znajdzie się w dobrych rękach. Tymczasem u boku Tempery pojawił się drugi służący. — Nie martw się — powiedział. — Ja zajmę się bagażem. — Tylko niech pan uważa i nie zapomni o niczym — przypomniała dziewczyna. — Możesz mi zaufać — odrzekł lokaj. — Wezmę tę walizkę. Nie musisz jej dźwigać, od tego jest bagażowy. W jego głosie pobrzmiewała nuta życzliwej poufałości, charakterystycznej dla rozmów służących. Kiedy cały bagaż znalazł się wreszcie na wózku, Tempera i lokaj ruszyli za bagażowym w kierunku dworca. — Byłaś już na południu Francji? — postanowił zagaić rozmowę służący. 28 — Nie — odpowiedziała Tempera. — I nie mogę się już doczekać, kiedy je zobaczę. — Miłe miejsce ucieczki przed zimnem. Zazdroszczę ci. — To pan nie jedzie? — zdziwiła się. — Nie mam tego szczęścia. W zamku jego wysokości są same żabojady. Stały personel, że tak powiem. Ale pan Bates, kamerdyner, oczywiście pojechał. Wczoraj wieczorem, z księciem i jego lokajami. Chciałbym być