sprawa, że nie powiedział o tym Peggy Sue. A Robby? - Robby kolegował się z tymi cholernymi dzieciakami
Dauberów. Shep uważał, że z Robbym zawsze coś było nie w porządku, właściwie już od dnia narodzin. To tak jakby w sześciopaku brakowało dwóch piw. A może trzech. Oczywiście Shep nikomu się nie przyznał, co myśli. Candice była słodka, ale Shep zdążył już się zorientować, że strasznie rządzi swoim młodszym braciszkiem Donnym, okropnym, zasmarkanym, rozlazłym marudą. A teraz następne dziecko w drodze. Cholera. Na razie jednak Shep nie był w stanie myśleć o swoich latoroślach. Wręcz tego nie chciał. Wnętrze wozu wypełnił zapach perfum Vianki. Spojrzał na nią ukradkiem, zobaczył łzę cieknącą po jej policzku i bardzo żałował, że nie może jej zlizać. - Co się stało? - zapytał, wrzucając kolejny bieg. Mijali kilku sąsiadów, którzy powoli wracali do swoich domów. - Madre. Ona... połknęła za dużo pastylek. - Pastylek? - Si. Nasennych. - Celowo? - zapytał, skręcając w jedną z dróg wyjazdowych. - Nie. - Ściągnęła swoje piękne usta. - Ona... bywa oszołomiona. Czasami jeśli mnie nie ma, zapomina, że już je wzięła, i wtedy... bierze następne. Tym razem... - Głos jej się załamał i szybko się przeżegnała. Shep próbował nie patrzeć na jej piersi. Po prostu to byłoby nie w porządku. Podobnie jak erekcja, którą właśnie miał. Nie, spróbuje skierować swoje myśli gdzie indziej. Ale w drodze do Coopersville nie mógł się powstrzymać, 128 by nie zastanawiać się, co Vianca nosi pod czarnym T-shirtem i dżinsami. Czerwony stanik? A może czarny. Do diabła, jego penis mocno się teraz naprężał. Shep wlepił wzrok w upstrzoną owadami przednią szybę, przez którą było widać światła nadjeżdżających samochodów. Przekroczył prędkość o trzydzieści kilometrów i przypominał sobie, że jest żonaty. Czy mu się to podoba, czy nie, Peggy Sue, niegdyś najlepsza tamburmajorka w całym okręgu Blanco, jest jego żoną. Rozdział 13 Chyba powinniśmy porozmawiać - powiedziała Shelby, zbiegając po frontowych schodach. Ojciec stał przy drzwiach i właśnie wkładał ręce do rękawów marynarki, a ona była jeszcze w piżamie i miała potargane włosy po źle przespanej nocy. Sędzia zachichotał, chociaż jego twarz wcale nie była pogodna. - Odkąd to masz mi coś do powiedzenia? Poczuła, jak sztywnieją mięśnie jej karku. - Odkąd nie mam wyboru. - Czy to może poczekać? - Zerknął na zegarek i się nachmurzył. - Muszę wpaść do biura, potem na ranczo, a potem spotykam się z inwestorami na śniadaniu w Coopersville. - Sądzę, że wiesz, gdzie jest Elizabeth. Poprawił marynarkę i sięgnął po swoją kościaną laskę, do stojaka na parasole w pobliżu frontowych drzwi. - Już o tym rozmawialiśmy. - Wiem, ale myślę, że kłamiesz. Ona żyje i ty wiesz, gdzie jest. - Skończ już z tym, Shelby. - Nie mogę! - Złapała go za rękaw, wbiła palce w delikatny materiał. - Czy ty nie rozumiesz, tato? To jest ważna sprawa. Najważniejsza sprawa w moim życiu. Muszę odszukać Elizabeth i zrobię wszystko, absolutnie wszystko, żeby ją znaleźć. Właśnie dlatego błagam cię, żebyś mi pomógł. - Była zdesperowana, na skraju wytrzymałości nerwowej. Ojciec był dla niej jedynym ogniwem łączącym ją z jej dzieckiem. - Proszę... - Dławiła się ze wzruszenia. - Proszę cię, tato. Westchnął. - Ja nie potrafię ci pomóc, Shelby. - Nagle zgarbił się, sprawiał wrażenie zmęczonego, bardzo starego. - Daj już temu spokój. Jesteś młoda. Wyjdziesz za jakiegoś miłego, młodego człowieka i jeszcze urodzisz dzieci. Mówiłem ci, że chciałbym cię poznać z kilkoma mężczyznami. Jest taki prawnik w San Antonio. Trzydzieści dwa lata. Nigdy nie był żonaty. Przystojny i diabelnie inteligentny. On wejdzie do świata polityki i... - Nie! - Puściła rękaw jego marynarki i zrobiła krok do tyłu, tak że dotknęła pośladkami słupka przy schodach. - Ty nic nie rozumiesz, prawda? - Patrzyła na niego tak, jakby był kimś zupełnie obcym. - Nie masz pojęcia, co człowiek czuje, gdy wie, że gdzieś na świecie żyje jego dziecko, lecz nie może go znaleźć. - Wiem, co człowiek czuje, gdy ma dziecko, które kocha tak bardzo, że chce dla niego tylko tego, co najlepsze.