- Cordina jest otoczona morzem. Nasza flota nie jest tak liczna jak brytyjska, ale w tej części świata uchodzi za potęgę.
- To dobrze. Żyjemy w trudnych czasach. - Tu, w Cordinie, od dawna wiemy, że nie ma czegoś takiego jak łatwe czasy. Jesteśmy nastawieni pokojowo, a chcąc takimi pozostać, nieustannie szykujemy się do wojny. Wyobraźnia podsunęła jej obraz białego pałacu ozdobionego strzelistymi wieżyczkami, stojącego na wysokiej skale w otoczeniu bajkowych ogrodów. Niedostępny od strony morza, sprawiał wrażenie bezpiecznej oazy. Jednak w życiu nic nie jest tak proste, jak wygląda. Hawr okazał się czarującym miastem, malowniczo położonym u stóp lesistego wzgórza. Białe domy kryte dachówką wspinały się po zielonym, łagodnym stoku. Na spokojnych wodach zatoki kołysały się jachty i kutry rybackie, na kamienistej plaży poniżej starego falochronu suszyły się sieci i pułapki na homary. Rześkie poranne powietrze pachniało rybami i morską solą. Początkowo zdawało jej się, że Hawr to mała osada rybacka, która żyje z darów morza. Jednak w miarę jak zagłębiali się w zabudowania portu, miejsce małych domków zajmowały coraz okazalsze budynki. W porcie przeładunkowym cumowały ogromne statki handlowe, przy których uwijali się robotnicy. Dopiero tutaj było widać, że Hawr, podobnie jak cała Cordina, ma większe znaczenie, niż mogłoby się wydawać. Dzięki dogodnemu położeniu miasto stanowiło jeden z najważniejszych portów Morza Śródziemnego. Tu też mieściła się główna baza książęcej marynarki wojennej. Klucząc w labiryncie wąskich uliczek, przejechali kilka bramek kontrolnych. Edward nie zatrzymywał się przy nich, jedynie nieco zwalniał, by przyjąć saluty wartowników. Choć większość zabudowań bazy morskiej miała kolor spłowiałego różu i stała w otoczeniu bujnej zieleni, w sposobie ich lokalizacji Bella natychmiast rozpoznała uporządkowaną strukturę terenu wojskowego. Zatrzymali się przed okazałym budynkiem, pilnowanym przez umundurowanych marynarzy. - Przez kilka godzin musimy być bardzo oficjalni - szepnął jej do ucha, po czym wysiadł z samochodu, przy którym prężył się jeden z marynarzy. Włożył oficerską czapkę z daszkiem, przyjął honory, a potem poprowadził Bellę w stronę wejścia. Ani razu nie spojrzał na limuzynę, która zaparkowała tuż za jego samochodem. - Najpierw musimy załatwić formalności - uprzedził ją, gdy weszli do środka, gdzie czekała na nich spora grupa osób. Byli wśród nich wysocy rangą oficerowie, ich małżonki oraz członkowie korpusu dyplomatycznego. Bella z niezmąconym spokojem przyjęła oficjalne prezentacje. Wiedziała, że znajduje się pod obstrzałem ciekawych spojrzeń. Nie wyglądasz na księżniczkę, mówiły jej oczy obserwatorów. W zupełności się z nimi zgadzała. Po herbacie zwiedzali budynek. Ponieważ tę nie planowaną wycieczkę zorganizowano specjalnie dla niej , z zapałem udawała całkowitą niewiedzę na temat wojskowych urządzeń, które jej pokazywano. Z rozbrajającą naiwnością zadawała pytania i bez mrugnięcia okiem wysłuchiwała uproszczonych odpowiedzi. Naprawdę nikt by nie dał wiary, że wie o nowoczesnych systemach radarowych i komunikacyjnych tyle samo, co wojskowi specjaliści. W razie potrzeby potrafiła samodzielnie zmontować urządzenie, dzięki któremu mogła uzyskać łączność z biurem głównym ISS pod Londynem albo ateńską kwaterą Blaque’a. Z budynku dowództwa floty cala grupa przeszła na nabrzeże, by uroczyście powitać powracający do macierzystego portu okręt Independance. Gdy na czele pochodu pojawił się Edward, wojskowa orkiestra zagrała marsza, a ludzie zebrani wokół barierek zaczęli klaskać i powiewać chorągiewkami. Rodzice sadzali sobie na ramionach dzieci, by ponad głowami tłumu mogły spojrzeć na księcia. Bella naliczyła co najmniej dwunastu agentów ochrony, przemieszanych z grupkami gapiów. Dwaj z nich stali tuż za plecami Edwarda. Blaque wyszedł na wolność, więc niebezpieczeństwo stało się bardzo realne. Potężny, stalowoszary niszczyciel majestatycznie wpłynął do portu i przy aplauzie publiczności zacumował w doku. Trap stuknął o beton nabrzeża i po chwili zszedł po nim kapitan, by wymienić saluty z oficerami i pokłonić się księciu. - Witamy w domu, kapitanie. - Edward uścisnął mu dłoń. Po powitaniu przyszedł czas na przemówienia. Bella udawała, że słucha ich z uwagą, lecz cały czas badała wzrokiem wiwatujący tłum. Kiedy w końcu go rozpoznała, nie poczuła się zaskoczona. Niski, lekko przygarbiony mężczyzna stał na przodzie sporej grupy ludzi i jak oni machał papierową flagą. Robocze ubranie i pospolity wygląd gwarantowały mu pełną anonimowość. Nikt by go nie zapamiętał, choć miał opinię jednego z najlepszych ludzi Blaque’a. Na pewno nic się nie stanie, pomyślała chłodno, ale na karku poczuła nieprzyjemne mrowienie. Fakt, że udało jej się dostać do pałacu, uznano w organizacji za wielki sukces. Dalszy plan działania nie przewidywał gwałtownych ruchów, jedynie spokojne i metodyczne rozpracowywanie przeciwnika. Poza tym Edward nie był numerem jeden na liście Blaque’a, któremu najbardziej zależało na zgładzeniu księcia Carlise’a lub Jaspera. Po tak długim oczekiwaniu na pewno nie zadowoliłby się zabiciem kogoś, kto jest drugi w kolejce do tronu. Mimo tych uspokajających myśli mocniej zacisnęła palce na pasku torebki. Przesunęła się nieznacznie w bok, by choć częściowo osłonić Edwarda własnym ciałem. Ciekawe, czy człowiek Blaque’a ma dla niej jakąś wiadomość? A może wysłano go, by się trochę rozejrzał? Instynkt podpowiadał jej, że chodzi raczej o to drugie. Jeszcze raz omiotła spojrzeniem kolorowy tłum. Kiedy napotkała oczami wzrok mężczyzny, ich spojrzenia skrzyżowały się na ułamek sekundy. Rozpoznał ją, ale nie dał żadnego znaku. Pierwsza odwróciła od niego wzrok. Za kilka dni i tak mają się spotkać w muzeum. Tymczasem ceremonia trwała dalej. Gdy przemówienia dobiegły końca, kapitan zaprosił gości na okręt. Na czele grupy najwyższych oficerów kroczył Edward i przyjmował saluty marynarzy. Bella w towarzystwie żony admirała szła kilka kroków za nim. Co pewien czas zatrzymywał się, by zapytać o coś lub porozmawiać z członkami załogi. Bella spostrzegła, że zainteresowanie nie wynikało ze zdawkowej uprzejmość władcy. Kiedy marynarze odpowiadali, Edward słuchał ich z autentyczną uwagą. Widać było, że ludzie poważają go i szanują. A nawet kochają tą specyficzną miłością, jaką żołnierze darzą dobrego dowódcę. Edward dość szybko przemierzał wyszorowane do czysta pokłady. Musiał zadać pewne pytania i pochwalić ludzi, ale nie chciał przedłużać wizytacji. Zdawał sobie sprawę, że w kajutach od dawna czekają spakowane marynarskie worki. Gdy tylko było to możliwe, wymienił pożegnalny uścisk dłoni z kapitanem i energicznie opuścił okręt. Protokół wymagał, by książę został odprowadzony do siedziby dowództwa i pożegnany z należnymi honorami. Właśnie tam Bella zauważyła u Edwarda pierwsze oznaki zniecierpliwienia. Nadal był uśmiechnięty i uprzejmy, nadal ściskał i całował dłonie, ale coraz częściej zerkał ukradkiem w stronę wyjścia. Dopiero kiedy wsiedli do samochodu, pozwolił sobie na głębokie w westchnienie ulgi i ciche przekleństwo. - Słucham, Wasza Wysokość? Delikatnie poklepał ją po ręce. - Cztery godziny to kawał czasu. Dziękuję, że pomogłaś mi to przetrwać. Boże, jakie to nudne! - Ja się wcale nie nudziłam - zaprzeczyła gorąco, ale z rozkoszą przyjęła pierwszy powiew wiatru we włosach, gdy kabriolet zaczął nabierać prędkości. - Zwiedzanie statku było bardzo kształcące - zauważyła. - Podobał mi się przepis na naleśniki, który kucharz oprawił w ramki. Rozbawiło mnie, że mąkę odmierza się tam na kilogramy. - Po paru miesiącach na morzu jedzenie staje się sprawą wielkiej wagi - rzekł Edward z uśmiechem. - Gdybym wiedział, że zainteresował cię okręt, nie spieszyłbym się tak bardzo. - Domyślam się, że takie rzeczy to dla ciebie żadna przyjemność. Po jakimś czasie wszystko powszednieje. - Nie o to chodzi. Po prostu żal mi było marynarzy. Wiem, że chcieli jak najszybciej zejść na ląd, do swoich żon lub kochanek. Albo jednych i drugich. - Zerknął na nią, uśmiechając się kątem ust. - Nawet nie wiesz - dodał - co znaczą cztery miesiące na morzu, gdy za jedyne damskie towarzystwo musi wystarczyć fotka roznegliżowanej modelki. Miała ochotę się uśmiechnąć, ale nie zrobiła tego. - Mam wrażenie, że podobała ci się służba na okręcie. To się dało wyczuć po sposobie, w jaki rozmawiałeś z marynarzami. Milczał, ale było mu przyjemnie, że to zrozumiała. - Podczas służby byłem tylko jednym z oficerów, a nie księciem. Wprawdzie nie mogę powiedzieć, że mam morze we krwi, ale doświadczenie było niezapomniane. - Co zapamiętałeś najlepiej? - Wschody słońca. I sztormy. Zwłaszcza jeden, który złapał nas niedaleko Krety. Fale miały z dziesięć metrów wysokości. Potężne ściany wody waliły się na pokład z takim hukiem, że nie słyszałem kolegi krzyczącego mi prosto do ucha. Takie przeżycie bardzo człowieka zmienia. - W jaki sposób? - Po prostu nagle uświadamiasz sobie, że bez względu na to, kim jesteś, istnieje siła dużo od ciebie potężniejsza. Wobec natury wszyscy jesteśmy równi, Bello. Spójrz na morze. - Skinął ręką w stronę migotliwego błękitu. - Jest teraz takie spokojne i piękne. Ciekawe, że sztorm nie odbiera mu piękna, jedynie czyni je bardziej groźnym. - Lubisz niebezpieczeństwo? - Czasami. Jest w nim coś kuszącego. Wiedziała o tym. Sama odkryła to kilka lat temu. Edward dał sygnał, że zjeżdża na pobocze. Zignorował zaniepokojoną minę agenta ochrony, który wyskoczył z drugiego samochodu, i otworzył drzwi od strony Belli. - Przejdźmy się po plaży - zaproponował, wyciągając rękę. - Obiecałem, że nazbieram muszelek dla Marissy. - Twoi ochroniarze nie wyglądają na zachwyconych - zauważyła. Jej także nie podobał się pomysł spaceru po zupełnie odkrytej przestrzeni. - Nie przejmuj się nimi. Chodź! Przecież sama mówiłaś, że morskie powietrze jest bardzo zdrowe. - No dobrze. - Bez entuzjazmu podała mu rękę. Pocieszyła się, że dopóki ona gra swą rolę bez zarzutu, on jest bezpieczny. - Tylko pamiętaj - dodała - że muszle muszą być duże. Dzieci w wieku Marissy wszystko biorą do buzi. - Jak zawsze praktyczna! - Roześmiał się. - Może wobec tego zdejmijmy też buty. Kiedy pomagał jej przejść przez niski falochron, zauważył, że ciągle zerkała na ochroniarza trzymającego się za nimi w dyskretnej odległości. - W tych wodach pewnie są piękne rafy koralowe. - Ruchem głowy wskazała turkusową płyciznę. - Nurkujesz? - Nie - skłamała. - Słabo pływam. Kiedyś byłam na wystawie w Londynie i tam widziałam fragment rafy. Stąd wiem, że niektóre muszle są nie tylko piękne, ale i bardzo cenne.