Na wspomnienie tamtej sceny wyskoczyła z łóżka. Musi się czymś zająć, inaczej zwariuje. Co prawda zwykle to Darryl, jej barman, otwierał rano restaurację, ale postanowiła, nie czekając na niego, pojechać do Dzielnicy. Posprzątać, ułożyć nowe menu, zrobić cokolwiek, byle tylko nie dręczyć się głupimi myślami.
Santos zajrzy do niej później. Wystarczy, żeby spojrzała mu w oczy, i zapomni o swoich strachach. Wszystko będzie dobrze. Na pewno. Już trochę spokojniejsza, weszła pod prysznic. Santos dotarł do Ogrodu ziemskich rozkoszy dopiero około trzeciej. Liz zaczynała już powątpiewać, czy w ogóle się pokaże. Przez cały dzień zadręczała się pytaniami bez odpowiedzi, na niczym nie mogła się skupić. - Witaj! - Znienacka zaszedł ją od tyłu i objął wpół. - Stęskniłem się za tobą. - Naprawdę? - zapytała, obracając się w jego ramionach. - Nie mówiłbym tak, gdyby było inaczej. - Jasne, że nie. Facet z zasadami nie kłamie. - O co chodzi, Liz? - Zmarszczył brwi, spostrzegłszy, że jest spięta i zdenerwowana. - O nic. - Wzruszyła obojętnie ramionami. - Cieszę się, że znalazłeś dla mnie chwilę czasu w nawale pracy. Santos zmrużył oczy. - Żebyś wiedziała. Prowadzę sprawę, wiesz, co to znaczy. - Ale ta sprawa jest wyjątkowa, prawda? - spytała cierpko. Pożałowała własnych słów, ledwie je wypowiedziała. Zachowywała się jak płaczliwa, zazdrosna kochanka. Obrzydliwość. Nie jest przecież taka, a i Santos nie szuka takiej kobiety. Potrzebuje swobody, przestrzeni... - Posłuchaj, Liz... - Przeczesał włosy zmęczonym gestem. - Mam za sobą nieprzespaną noc. Jestem skonany, głodny i mam dość wszystkiego. Przestań dąsać się jak małe dziecko i mów, o co chodzi. - Widziałeś się z nią, prawda? - Jeśli pytasz o Glorię, to widziałem wyniosłą królową St. Charles i nieszczególnie przypadł mi do gustu jej sposób bycia. - Naprawdę? Chciałam powiedzieć, że... - zamilkła. Czuła się jak kompletna idiotka. Sama nie wiedziała, co chciała powiedzieć. Santos ujął jej twarz w dłonie. - Daj spokój, proszę. Jest jak jest, i niech tak zostanie. Nie wracajmy do przeszłości. - Bardzo bym chciała, Santos, ale nie potrafię - odparła drżącym głosem. - Pamiętam... co było między wami. I wiem, jaka ona jest. Egoistka, cały świat kręci się wokół niej. Nie zastanawiałaby się ani chwili, gdyby... Boże, może nie powinnam tego mówić, ale... aleja tak strasznie jej nienawidzę. Zniszczyła moją przyszłość. Gdyby nie ona, kto wie, kim byłabym teraz. - Masz przecież restaurację, dużo osiągnęłaś. - Spojrzał na nią uważnie. - Nie lubisz swojej pracy? Liz przez chwilę szukała właściwych słów. - Lubię. Ale marzyłam o czymś innym. Chciałam coś osiągnąć, czegoś dokonać. Być naukowcem albo chirurgiem. Zmieniać świat. A ona nawet przez moment nie pomyślała, ile przez nią straciłam. Zawsze myślała tylko o sobie. Wyłącznie o sobie. Myślałam, że jest moją przyjaciółką. Zrobiłabym dla niej... wszystko, Santos. Wydawało mi się, że ona czuje podobnie. Przysięgała, że tak jest. Kłamała. - Westchnęła ciężko i ujęła dłonie Santosa. - Rozumiesz, dlaczego jej nie ufam? - Rozumiem - powiedział, nachylając czoło do jej czoła. - Mnie też zraniła, zawiodła podobnie jak ciebie. Jej możesz nie ufać, ale zaufaj mnie. Nie obchodzi mnie Gloria St. Geimaine. To, co nas łączyło, było jednym wielkim kłamstwem. Błędem. Pomyliłem się i srogo za to zapłaciłem. - Ale zostały wspomnienia... - Wyłącznie złe. Ona nie stanie między nami, nie przeszkodzi mi pokochać ciebie. Liz spojrzała na niego ze smutkiem. - O ile sam zechcesz mnie pokochać, tak? Zawahał się. - Wybacz, Liz. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. - Ale zabrzmiało. - Odsunęła się od niego. - Przepraszam cię. Muszę wracać do pracy. Chciała odejść, lecz zatrzymał ją, chwycił za rękę. - Nie kłóćmy się. Nie pozwólmy, żeby Gloria nas poróżniła. Jest między nami coś dobrego, naprawdę dobrego. Szkoda, żebyśmy mieli to popsuć. Nie chcę cię stracić, Liz. Coś dobrego. Ale nic wielkiego. Łzy napłynęły jej do oczu. Santos nachylił się i pocałował ją w policzek. - Muszę już iść. - Zostań, zjedz najpierw. Dorzuciłam do menu krowę, specjalnie dla ciebie - powiedziała ze smutnym uśmiechem. - Dzięki. Chciałbym, ale nie mogę. - Zobaczymy się później? - Postaram się. Pocałował ją raz jeszcze, ale już się od niej odsuwał, jak ktoś chwycony w potrzask. Widziała to w jego oczach, czytała w jego twarzy. Przeklinała własną niepewność i przeklinała Glorię St. Germaine. - Zadzwoń do mnie. - Na pewno. Wyszedł, a ona patrzyła za nim z takim uczuciem, jakby traciła go na zawsze. ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI Santos i Jackson siedzieli naprzeciwko siebie przy odrapanym, zawalonym stertami papierów biurku. Wokół panowało zwykłe zamieszanie. Pracowali w tym zamęcie od tylu lat, że przestali zwracać nań uwagę. Santos zrobił trochę miejsca i położył na środku blatu zdjęcia sześciu ofiar Śnieżynki. Podał Jacksonowi to, na którym była ostatnia. - Mamy już wyniki sekcji. Jackson przez chwilę oglądał zdjęcie, potem podniósł głowę. - Jakie wyniki? - Walczyła przed śmiercią. - Santos wręczył przyjacielowi kolejne zdjęcia dokumentujące siniaki na rękach, na plecach i ramionach. - Musiała się zorientować, co jej grozi. - A jabłko?